piątek, 23 października 2009


Dziś sennie, leniwie, wymarzony kocykowy/łóżkowy czas...mam wrażenie, że jest sobota, godziny jakoś tak dziwnie szybko płyną, nawet nie słyszę bicia zegara. ciśnienie 996 hPa, chyba czas na mocną parzoną kawę, albo długi spacer z psem, trzeba się rozbudzić, rozruszać...


Jedna sypialnia, dzielona przez dwie osoby i jedno łóżko, które ma dwie strony :)


czwartek, 22 października 2009

z cyklu pomysł na....
samotny jesienny wieczór
czyli jak Karolcia radzi sobie sama w domu :)

ANTONÓWKA I RENETA SZARA
zapieczone w karmelu miodowym
z sherry, wanilią i cynamonem




mniam, zajadanie się takimi dobrotami zawsze poprawia mi nastrój
do tego rozgrzewający kieliszeczek wytrawnego porto
i żadna samotność, nawet w jesienny wieczór, nie jest mi straszna :)
Mijają dzionki, jeden za drugim, przy tej niesprzyjającej, jesiennej aurze nic się robić nie chce. za oknem ponuro, dżdżyście, drzewa już prawie opadły z liści. Nawet pies nie za bardzo ma chęć na spacery w taką pogodę. on ma ten komfort, że przesypia sobie bezkarnie całe godziny, mrucząc cichutko i śniąc o swoich podbojach podwórkowych. ja mam troszkę roboty projektowej, więc staram się za bardzo nie zbliżać do kocyka, bo pewnie zagrzebałabym się w nim żeby przyciąć komara ;) a potem rób co chcesz, ale chęci do działania nikną całkowicie...Bartek wyjechał na kilka dni, więc będę się delektować ciszą i spokojem. wieczorem mam do obejrzenia parę ambitnych filmów i całą szafkę popcornu, może się nie zanudzę...poza tym jestem bez samochodu, więc nie mam za dużego wyboru, muszę ograniczyć swoje zachcianki do najbliższej okolicy i domu. szkoda, bo marzy mi się kolejna książka Kate Morton i wyjście do kina z mamą na julie&julia. ale to wszystko do zrobienia, teraz muszę jednak jak najwięcej czasu spożytkować na projekt, i to jest dobry plan! :) a propos "marzy mi się" to czasami w takie dni nachodzi mnie chęć posiadania telewizora, włączenia guziczka i bezmyślnego pogapienia się w ekran dla relaksu, zabicia nudy, czasu...ale na szczęście niezbyt często taka myśl mi doskwiera :)

wtorek, 20 października 2009


każdy jakąś pasję ma...
ja na przykład lubię poranne spacery i fotografowanie...
mój pies natomiast uwielbia szukać...patyków ;)

poniedziałek, 19 października 2009

DYNIOWA = POMARAŃCZOWA IMPRESJA


cały dzionek chodzą mi po głowie DYNIE
więc wklejam coś w duchu impresji jesienno-dyniowej,
przesłodka wioseczka z moich marzeń, no i cała zadyniona :)
mam nadzieję, że w tym roku Bartek przywiezie znowu od Mazurka
ze śląska kilka pokaźnych sztuk...nie mogę się już doczekać...




Sezon dyniowy został musowo rozpoczęty, w garnku wesoło pyrka rozgrzewająca, pobudzająca zmysły zupa dyniowa ze świeżym imbirem, curry i szczyptą chilli, moja ulubiona- jesienna na wskroś i pomarańczowa aż miło ;)

a na blogowych stronkach jak co roku:



dziś nie dodaję swojego dyniowego przepisu, bo mam tyle pomysłów w głowie, że hej...poza tym trzeba je najpierw wypróbować :) a marzy mi się tarta dyniowa, muffiny, pieczona dynia, faszerowana, marynowana, miksowana...jejku z dyni można zrobić przecież wszystko!
Całe szczęście, że dziś zaczął się już nowy tydzień...poprzedni nie należał do najbardziej udanych, przede wszystkim z powodu choróbska, które się przypałętało i rozłożyło mnie na kilka dni. poza tym za oknem świat oszalał, temperatura bliska zeru, śnieg w ogródku leżał do soboty...książek do czytania w domku było brak, co w sumie i tak nie stanowiło większej różnicy, przez zatoki miałam zapuchnięte oczy, pewnie ciężko byłoby do czegokolwiek się zabierać. we środę troszkę się ruszyłam, kulinarnie zwłaszcza. przy winku, zakąszając ciepły chlebek moczony w oliwie, marynowane bakłażany, sery rozmaite, oliwki i inne drobne przekąski, świętowaliśmy Bartkowe urodziny. weekendowy czas przepłyną jakoś przez palce...dobrze, że słonko pojawiło się za oknem, a humor poprawiłam sobie ciepłym plackiem ze śliwkami węgierkami :) na obiedzie pojawili się znajomi, zrobiłam pieczeń z dzika, było pysznie i wesoło...i co najważniejsze zapomniałam na czas jakiś o złym samopoczuciu! może to właśnie przegoniło tą moją chorobę, bo dziś już jest znacznie lepiej i tej wersji będę się trzymać :)

wtorek, 13 października 2009


melancholia....
nawet pies wypatruje promyków słonka, byle do wiosny...

wczoraj dobił mnie widok ozdób świątecznych w sklepie, pewnie lada dzień wylegną na ulicę przebierańcy mikołaje z workami cukierków, masakra jakaś, a przecież dopiero co skończyło się lato...może to ja jakaś niedzisiejsza jestem, może powinnam też dać porwać się fali pędu konsumpcyjnego, pomyśleć o prezentach gwiazdkowych, a nie rozpamiętywać słoneczne dni, letnią bryzę i żyć nadzieją polskiej złotej jesieni...
lubię zimę, kocham święta, krzątanie się w kuchni, zapach korzennych przypraw, robienie ozdób i ubieranie choinki, ale na wszystko musi przyjść odpowiednia pora...a teraz jest czas kasztanów, złotych liści, jesiennej zadumy, kaloszy i spacerów w zamglone poranki, deszczowe popołudnia, gotowania aromatycznej zupy dyniowej, pieczenia kaczki, duszenia grzybów...więc niech mi się mikołaje na oczy nie pokazują!


nowy mieszkaniec domu, ot taki niepozorny kawałek drewienka, a jak cieszy oko, zakupiony w małym klimatycznym sklepiku przy rynku w Sandomierzu...musiałam go mieć, wypatrzony późnym wieczorem przez szybę wystawową, rano był już u Bartka za pazuchą :)

poniedziałek, 12 października 2009

no i po urlopie, fajny był ten poprzedni tydzień... mimo jesiennej, kapryśnej troszkę pogody udało się wypocząć, złapać chyba już faktycznie ostatnie słoneczne godziny w tym roku. zrobiliśmy sobie taką rundkę przez Małopolskę, Podkarpacie prosto do serca Bieszczad. w pewnym sensie spełniło się moje marzenie, bo w końcu zobaczyłam całą pętlę bieszczadzką, od Sanoka przez Komańczę, Cisną, Wetlinę, Ustrzyki Górne po Solinę. w tamtych stronach jest tyle pięknych miejsc, że można by spędzić nie dni, a pewnie miesiące na podziwianiu tych cudów. ale nawet te kilka krótkich chwil na połoninie Caryńskiej, na przełomie Sanu, czy w cieniu drewnianych starusieńkich cerkiewek, dało mi wielką radość. zapisałam w pamięci zapierające dech krajobrazy, zapach mokrych gór, ciepło słońca na połoninach, szum wody spływającej z potoku po kamieniach, dzwonki i beczenie owiec, fakturę dwustuletniego drewna ...znój wędrówki pod górę, nierówności bieszczadzkiej wyboistej ścieżki, uczucie lekkości i jakiejś nieokreślonej radości po dojściu na szczyt, moc wiatru- siłę natury... zamykam oczy i wszystko to wraca... gdy nastaną szare, smutne dni, a po nich te mono kolorowe, białe, - bieszczadzkie wspomnienia pomalują mi świat, a sny się zamienią w jesienne, kolorowe pejzaże :)






czas wrócić do rzeczywistości, nadrobić zaległości projektowe, domowe-przetworowe. niestety trzeba wpaść w rytm codzienności, zagospodarować czas miedzy porankiem a wieczorem. ale w między czasie można też poszukać piękna wokół siebie i obrać sobie taką bieszczadzką ścieżkę, wyboistą a jakże, którą się dzielnie będzie podążało ku szczytom :) albo dolinom... cokolwiek miało by to znaczyć hehe taki optymistyczny, górski akcent na koniec. teraz trzeba poszukiwać dobrych stron nawet tych złych stron, co by jakaś depresja jesienno-zimowa nas nie dopadła ;)

czwartek, 1 października 2009


Jesiennie już się zrobiło zupełnie, zmieniła się pogoda, drzewa ubrały już swoje kolorowe suknie, jezioro zmieniło kolor na smutny, ciemnoszary odcień. Wieje , pada, a na dokładkę jest zimno brr. do domu przyniosłam już pierwsze kasztany, na komodzie jak co roku o tej porze zagościła suszona hortensja, żeby na jeszcze troszkę przywołać wspomnienie lata...wygrzebałam prababciny ręcznie robiony bieżniczek, razem ze starą porcelaną i kwiatami tworzy całkiem przyjemny zestaw w ciepłej tonacji ...



Najnowsze moje odkrycie na słoty jesienne to edelberry flower drink czyli sok z kwiatów czarnego bzu. Przepyszny, rozgrzewający z ciepłą wodą, idealny zamiast cytryny do herbaty. Myślę, że zagości u mnie na stałe, latem będę go podawała z wodą sodową i ginem ;) Sok jak się okazuje na zdrowotność, ponieważ kwiaty dzikiego bzu czarnego zawierają; flawonoidy, garbniki, kwasy organiczne, fenole, sole mineralne, olejki eteryczne i związki działające napotnie. wywar z nich stosuje się najczęściej jako środek napotny i przeciwgorączkowy, a także moczopędny przy zapalnych stanach dróg moczowych. Zewnętrznie używa się go do płukania przy zapaleniu gardła i ust, jak również do przemywania oczu. Picie soku podnosi podobno również odporność organizmu, idealny na przejściówki letnio-jesienne i zimowo-wiosenne :)



A spiżarka powoli się zapełnia, wczoraj późnym wieczorkiem włożyłam do słoików konfiturę ze śliwek węgierek, przerobiłam też paprykę, czekają mnie jeszcze buraczki i może jednak pomyślę nad jabłkami... chodzi mi po głowie jeszcze dzika róża, owoce czarnego bzu, pigwa...ale to odkładam na później...

Nie pisałam nic o rykowisku, a byłam kilka dni temu wieczorem u znajomych w leśniczówce w środku lasu na przepięknym koncercie...bajka, ryk jeleni zrobił na mnie ogromne wrażenie.. siedzieliśmy sobie pod drzewem na ławce, wcinaliśmy jabłecznik z kruszonką a 15m dalej dorodny byk prezentował swoją siłę, niesamowite...

Dziś dzień prania, ogólnego ogarniania się, kończenia spraw ważnych, bo od jutra Bartek ma urlop... mam nadzieję, że pogoda się poprawi i uda nam się wyskoczyć w bieszczady na kilka dni, marzy mi się polska złota jesień na połoninach... może uda się zrobić kilka fajnych fotek..