poniedziałek, 21 czerwca 2010

1 rocznica 
osiemnastego czerwca minął rok od pierwszego mojego wpisu na blogu
dwanaście długich miesięcy, a jakby to było wczoraj
niby nic się ciekawego nie wydarzyło, a jednak ile się przez ten czas działo
tyle wspomnień, cudownych chwil, przeżyć
dni fajnych...albo nie, o których nie warto pamiętać
kawałek mojego życia, zapiski myśli różnych, historii, zdarzeń
zatrzymane na zdjęciach momenty, jak kadry z filmu
fajnie cofnąć się w czasie, poczytać o rzeczach które miały miejsce
popatrzeć z dystansem na emocjonujące kiedyś fakty
z dzisiejszej perspektywy śmieszne, albo wcale nie warte opisania 
lub uśmiechnąć się pod nosem na wspomnienie jakiejś chwili...

wtorek, 15 czerwca 2010

polowanie na żurawie ;)



po dzisiejszym porannym spacerze z psem, po bliskim spotkaniu z młodymi żurawiami (były około 2-3 m ode mnie i wcale nie wykazywały dużego zaniepokojenia moją osobą bądź psem) strasznie plułam sobie w brodę, że nie zabrałam aparatu ( który zazwyczaj mam przy sobie). postanowiłam ( chyba też w desperacji i akcie samoobrony przed wyjazdem do białegostoku) spędzić jeszcze trochę czasu na świeżym powietrzu, polując przy okazji na owe żurawie i od niechcenia zajadając się pachnącymi poziomkami. oczywiście ptaków już w okolicy nie było, słyszałam tylko krzyki znad czarnochańczowych łąk, widziałam jednego szybującego gdzieś wysoko nade mną i tyle dobrego...
ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. w drodze powrotnej, ku ogólnemu zaskoczeniu, napotkałam 3 zające, za każdym razem byłam od zawietrznej, więc udało mi się cyknąć po fotce. pierwszego trafiłam w starej żwirowni, drugiego w wysokiej trawie (właściwie to on wpadł na mnie kiedy na kuckach zrywałam poziomki), a trzeci pasł się spokojnie prawie pod samym domem, ale jak to w życiu bywa, na ekranie aparatu zobaczyłam tylko mrugający czerwony napis "wymień akumulator", do tego kichnęłam i mogłam już tylko obserwować biały ogonek oddalający się zygzakami z prędkością światła...a na pocieszenie los rzucił mi pod nogi orle pióro...ściskając w ręku aparat, w drugim znalezisko, z uśmiechem na twarzy, powędrowałam do domku, dokończyć pakowanie walizki na dzisiejszy wyjazd ;)

"W czerwcu się pokaże, co nam Bóg da w darze"
zbiory ogródkowe póki co bardzo udane, obrodziło w rzodkiewkę, różnego rodzaju sałaty, rukolę, szpinak oraz koperek i szczypior. z ziemi wyglądają już zupełnie spore krzaczki ogórków, fasoli szparagowej, cukinie, kabaczki oraz patisony. marchewka i roszponka są jeszcze mikroskopijne, ale przy takiej pogodzie jak jest teraz (ciepło i mokro) wszystkie warzywka powinny wkrótce ładnie wyrosnąć...
dziś szał sałatowy, mieszam w misce wszystkie kruche i smakowite listki sałat, rukoli i szpinaku, dodaję rzodkiewkę, szczypiorek, koperek i zalewam wszystko śmietaną...niebo w gębie :) pierwsza w tym roku duża miska sałaty z własnego ogródka...cieszy niesamowicie :) zupełnie inny smak warzyw, bez porównania z tymi kupnymi! samo zdrowie na talerzu :) niesamowite, ile frajdy może człowiekowi przynieść zrobienie zagonka, zasianie, potem zbieranie i zajadanie własnych warzyw czy owoców. i w dodatku jaką wielką się odczuwa satysfakcję, przynajmniej jakby się dokonało czegoś wielkiego.  mała rzecz, a cieszy ;) oby więcej takich przyjemności w życiu i oby zawsze chciało się zasiać...




żeby nie było, że to tak wszystko prosto i łatwo się odbywa, że samo się zasiało i samo rośnie, cytat ze starego poradnika gospodarskiego :
"prace i pielęgnowanie warzyw w warzywniaku w czerwcu.  w pierwszej połowie lata najwięcej pracy pochłania pielęgnowanie roślin warzywnych, a więc wzruszanie międzyrzędzi, pielenie, zasilanie, palikowanie i przywiązywanie roślin. trzeba dołożyć wszelkich starań, aby nie dopuścić do zachwaszczenia roślin warzywnych, odbija się to bowiem niekorzystnie na plonach. pielenie i niszczenie chwastów w rzędach przeprowadza się ręcznie, a wzruszanie w międzyrzędach ze względu na oszczędność czasu- motykami..." ;)

poniedziałek, 14 czerwca 2010

seler bulwa szczęścia i zdrowia :)
niepozornie wyglądające warzywo, porowate i dziwnie pachnące, a ile w nim dobroczynnych  właściwości dla organizmu! zawiera mnóstwo składników mineralnych (np. całą masę fosforu), witamin (np. dwa razy więcej witaminy c niż cytrusy), flawonoidy, furanokumaryny  istny skład apteczny zamknięty w guzowatej bulwie 
działanie selera:
przyspiesza trawienie
działa uspokajająco i antydepresyjnie
oczyszcza organizm z toksyn
przeciwzapalny
moczopędny
przeciwbólowy
pobudza przemianę materii
wspomaga układ pokarmowy
wzmacnia układ odpornościowy
obniża ciśnienie tętnicze
polepsza pracę serca
chroni przed wolnymi rodnikami/nowotworami

szklanka soku z selera jest jak eliksir młodości ;)
wszystko to dotyczy zapewne w głównej mierze surowej bulwy, nie wiem ile dobrego z tego pozostanie po przetworzeniu, ale ja uwielbiam np. kotlety a la schabowe z selera, a dziś pokusiłam się o zupę krem, coś ciepłego na bolący brzuszek i inne trawienne problemy :) wyszła pyszna i aromatyczna. mam nadzieję, że cudowna moc bulwy również zadziała, albo przynajmniej efekt placebo-siła pozytywnego myślenia ;)


zupa krem z bulwy selera
kostka bulionu lub wywar z kurczaka (ok 1.5 litra płynu)
1 duży seler (zmiksowany po lekkim rozgotowaniu w wywarze)
1 cebula (najpierw zblanszowana na patelni, a później zmiksowana z resztą zupy)
2-3 łyżki gęstej śmietany lub mały serek topiony (rozrobione z wywarem)
do smaku: sól, pieprz, odrobina curry, świeżo utarta gałka muszkatołowa, listek laurowy, ziele angielskie
do posypania świeża natka pietruszki
podawać z grzankami z białej bułki lub kluseczkami lanymi ( ja wybrałam kluseczki)

czwartek, 10 czerwca 2010


zaczarowany czerwiec
dawno już nie zaglądałam na bloga, a maj przeleciał w mgnieniu oka...tygodnie podzielone między rozjazdy mikołajewsko-białostockie, głowa zaprzątnięta różnymi myślami, duże zmiany w życiu, na głowie ciągle jeszcze nie oddany projekt...jakiś ogólny rozgardiasz, choć teraz powinno być chyba wszystko w miarę poukładane i w tym właśnie czasie spokojne i sielskie... no ale życie pisze różne scenariusze, głowie nie da się powiedzieć żeby za dużo nie rozmyślała, niektórych rzeczy nie da się przyspieszyć, a na jeszcze inne w ogóle nie mamy wpływu...tak to już jest!
po dłuższym pobycie w mieście znowu oddycham wsiowym powietrzem, dusznym co prawda i parnym w ostatnich dniach, ale za to pachnącym rozbuchaną wiosną, a momentami nawet wczesnym latem. cieszę się tym czasem bardzo, w czerwcu jest wszystko to co uwielbiam. zapach świeżo skoszonej trawy, a potem siana schnącego na wietrze, zapach ciepłego poranka i parującej wilgoci po pięknych nocnych burzach, kwitnące sady, bzy, a potem jaśminy, w ogródku przepiękne piwonie- królowe wiosny, w kobiałkach czerwieniące się, roześmiane truskawki, pierwsze kąpiele w jeziorze, bieganie boso po trawie, późno zachodzące słońce i wschodzące zaledwie po kilku godzinach nocy, która nigdy nie jest ciemna, bo niebo ma piękny granatowo- niebieski odcień poprzetykany gdzieniegdzie różowymi i żółtymi smugami...mogłabym chyba wymieniać bez końca, tak cudnie jest w tym miesiącu :) a ja to wszystko chłonę, cieszę oczy, zapamiętuję zapachy.  układam kwiaty w wazonach, podlewam grządki, zajadam truskawki, spaceruję, głaszczę rosnący brzuszek i małego bobika w środku i przede wszystkim staram się myśleć pozytywnie.  niech czerwiec i jego dobrodziejstwa trwają jak najdłużej...