czwartek, 19 sierpnia 2010

dziś dostałam upomnienie, że się opuszczam z blogiem i w ogóle co to za bezczynność...czas jakiś taki ostatnio bardzo napięty. mimo, że tak naprawdę mało mam ważnych, pilnych spraw do zrobienia, codziennie jestem czymś zajęta, zaaferowana . za to tematy, za które powinnam się zabrać już dawno, leżą sobie na półce i czekają na swoją kolej. przez ostatnich parę tygodni głównym zjadaczem mojego czasu było poszukiwanie dziecięcych akcesoriów, a to wózka, kołyski, przewijaka, pościeli. nawet nie wiem, ile godzin przesiedziałam gapiąc się bezsensownie w ekran. piszę "bezsensownie"- niestety, albo wybór w Polsce jest tak kiepski, albo ja ma już lekkiego zajoba. chyba jednak to pierwsze, ponieważ odpalam byle jaką obcojęzyczną stronkę, czy to angielską, czy niemiecką i tam podoba mi się prawie wszystko, nie licząc cen :) takim to sposobem doszłam do wniosku, że głowę swoją mam i chyba coś porysuję, zamiast wybrzydzać. z meblami do pokoju dziecięcego poszło mi nawet nieźle, powstała koncepcja, mały szkico-projekt. stolarz dostał rysunki i działa. to mam załatwione. pościel też uszyję sama, mam chęć na ekologiczną, przaśną bawełnę lub len...oczywiście materiały ze standardem oko-tex nie do dostania w sprzedaży na metry. więc tu mam problem. wstępnie zamówiłam też patchworkową narzutę, ochraniacz i poduszkę do łóżeczka. z tego jestem najbardziej zadowolona, jeśli uda się to zrealizować, spełni się moje marzenie z dzieciństwa o posiadaniu patchworkowego przykrycia :) powoli, bardzo powoli :) odhaczam pozycje na liście sprawunków dla dzidzi.
poza tym wszystko po staremu. upały, słońce, 40* na termometrze...choć w tym tygodniu na szczęście troszkę odpuściło.ostatnio kilka naprawdę fajnie i miło spędzonych dzionków. a to z przyjaciółmi, którzy nawiedzili nas w weekend, a to z tubylcami przy samowarze sierpniowe wieczory, po drodze świetny koncert klezmerów przy synagodze w Sejnach, kąpiele w Czarnej Hańczy i Wigrach, ogniska i fajna deszczowa impreza w stodole w Zamczysku- naprawdę cudny czas...
a sierpień umyka dzionek za dzionkiem. mimo wysokich temperatur, jakoś tak pod skórą jesień już czuć. ech...wieczory coraz krótsze, niebo usiane gwiazdami, deszcze perseidów. chciałby się przedłużyć to lato, jak co roku jest zbyt krótkie, a może to kwestia tego, że ten czas leci jak szalony...wydaje się, jakby przed chwilą był jeszcze śnieg na polach, potem Wielkanoc i mały bobik zasiedlił się w brzuszku...marzec, kwiecień, maj, czerwiec, lipiec a teraz już koniec sierpnia i znowu wszystko nieuchronnie prowadzi do kolejnej zimy. jedynym pocieszeniem jest to, że maleństwo pojawi się w tym czasie na świecie. chyba nie mogę się już doczekać :) póki co brzuch rośnie, a bobik rozpycha się jak szalony. w sobotę idę na kolejne usg, mam nadzieję, że zagadka enigmy zostanie rozwiązana i poznam płeć małego ktosia...
tymczasem popatrzę sobie dziś na sierpniowe niebo, może zobaczę co w gwiazdach zapisane...może choć jedno z życzeń wypowiedzianych cicho, po zobaczeniu spadającej gwiazdy, spełni się...kto wie :)