piątek, 24 września 2010



pięknie się jesień w tym roku rozpoczyna. może to nie babie lato, ale słonko ładnie świeci i jest przyjemnie ciepło.choć pola już smutne, zaorane- to złote trawy na łąkach i kolory lasu, który dopiero lekko zaczyna się rumienić przyciągają jak magnez. aura i okoliczności sprzyjające spacerom. zaczęło się też rykowisko, coroczny piękny spektakl, którego obejrzenia nie mogę sobie odpuścić. dzisiejszej nocy spędziłam kilka ładnych godzin łażąc po lesie, nasłuchując i próbując zlokalizować ryczące byki. a tak pięknej nocy dawno już nie widziałam, pełnia księżyca, polany oświetlone mlecznym światłem, unosząca się lekka mgła. znane mi miejsca wyglądały w tej poświacie jak zaczarowane. w lesie niesamowite scenografie, tajemnicze, przyciągające wzrok, działające na podświadomość- czasem straszne. do tego zupełna cisza i tylko ten koncert na kilka głosów...który mocniejszy, silniejszy. a był w tym chórze jeden solista, niezwykły talent wokalny. jeszcze takiego głosu nie słyszałam. choć tego akurat byka nie udało mi się zobaczyć, to chyba wcale nie żałuję. podchodząc go miałam wrażenie, że za chwilę zobaczę wielkiego samca, w świetlistej poświacie nieuchwytnego jelenia św. Huberta. gdyby okazał się być jak inne, czar prysnąłby, a z nim magia chwili i genius loci....
choć noc piękna, to jednak przemarzłam na kość, co w moim stanie nie jest raczej najmądrzejsze. całe szczęście, że zabrałam ze sobą termos z herbatą, którą popijałyśmy sobie ( bo po lesie chodziłyśmy tym razem we dwie, w babskim składzie) z Anną, jak zaczynały podmarzać paluchy u rąk i z nosa kapało. w ogóle byłyśmy bardzo dobrze zaopatrzone na ten wypad, miałyśmy nawet ze sobą  noktowizor, który co prawda w tą jasną noc nie był zupełnie potrzebny. miałyśmy iść na godzinkę, a wróciłyśmy do domu dopiero po pierwszej w nocy. po powrocie zaaplikowałam sobie szybką ciepłą kąpiel, mleko z miodem do łóżka i jakoś nawet dziś żyję. mam nadzieję, że następstw tej nocy nie będzie. oby! w nocy śnił mi się oczywiście las, a co najdziwniejsze w uszach miałam cały czas ryk tego byka i wrażenie, że ten donośny głos ze środka wigierskiego parku dociera aż do naszych mikołajewskich pól. to chyba na tej samej zasadzie, jak po rybach gdy zamyka się oczy to widzi się wodę i spławik, albo po grzybobraniu kapelusze borowików :) w każdym razie noc była niesamowita...

                                                          zdjęcie znalezione w necie, autor nieznany

wtorek, 21 września 2010

w jesiennym klimacie...
dla poprawy aury i nastroju
a Vivaldi dla maluszka do brzuszka ;)



                  

poniedziałek, 20 września 2010

albo to jesień, albo te trzydzieste urodziny tak dziś wpływają na mój nastrój. jakoś nic się nie klei, nic się nie chce, brak weny, ogólny marazm zakradł się dzisiejszego ranka i tak trwa przez ten cały wrześniowy poniedziałek. a za oknem czerwienieje powoli wino, owoce dzikiej róży, liście przybierają złote barwy, żurawie szykują się do odlotu. wszystko jest jakieś taki ciche i spokojne, tylko wiatr od czasu do czasu zawyje w kominie. miałabym chęć dziś zasnąć pod starym drzewem w hamaku, albo rozpalić ognisko i upiec ziemniaki. nostalgicznie mi dziś i chyba nic już tego nie zmieni. bezczynność mnie dobija, chyba wezmę się za jakieś przetwory, choć miałam dać sobie spokój. mam pod ręka pigwę, jabłka, owoce dzikiej róży, czarny bez...może coś z tego dobrego wyniknie. tylko skąd wziąć dziś siłę na jakiś ruch, jak w rączkach i nóżkach nie ma mocy. a może to raczej w głowie brak chęci, ech...a może to tylko jesień. tymczasem czekam z utęsknieniem na ciepły wrześniowy dzień, na jeszcze trochę słońca i babie lato....na poprawę nastroju!

niedziela, 19 września 2010

na okrągło...
dziś przed oczami mam taki oto obrazek: po kuchni krząta się gosposia z okrągłym brzuszkiem, przygotowując okrągły tort, na swoje okrągłe 30 urodziny. w między czasie układa w koszach okrągłe czerwone jabłka zerwane prosto ze starej pokrzywionej jabłonki w dzikim sadku za miedzą na polu, na przemian z dużymi kiściami winogron, pełnych okrągłych słodkich bubek, które swoją słodyczą przypominają gosposi wczesną jesień spędzoną gdzieś na południu europy. w wazony wkłada  kwiaty, astry, dalie, słoneczniki, które rankiem dostała od swojego chłopa, a ich żółte okrągłe buzie śmieją się do niej aż miło.  na okrągło w głowie przemykają gosposi  myśli, a to o okrągłym brzuszku: jak duży jeszcze urośnie, czy mała istotka, która tam siedzi będzie miała okrągłą buźkę z dołeczkami, czy będzie zdrowa i czy musi aż tak bardzo swoją mamę kopać...a to o cieście, czy wyjdzie idealnie okrągłe, czy będzie zjadliwe, czy zachwyci gości niebanalnym smakiem ....a to o trzydziestych okrągłych urodzinach, że to już nie przelewki, poważny wiek a gosposia cały czas jeszcze taka nierozgarnięta, niepoukładana i na okrągło czegoś jeszcze szuka, o czymś marzy, zamiast myśleć o przyszłości, przemykającym na okrągło czasie...a wszystkie te rozterki, przemyśliwania i prace kuchenno domowe przerywają gosposi na okrągło telefony od najbliższych z życzeniami urodzinowymi....i tak to mija gosposi dzionek ;)