czwartek, 30 czerwca 2011

no i przyszło lato...
jutro pierwszy dzień lipca
dni płyną jak szalone, czas odliczany między karmieniami, snem a zabawą mojej małej dziewczynki. to już siódmy miesiąc Toni ;) ostatnio przedpołudnia spędzamy na zabawach w domu, a w późniejszych godzinach wyruszamy w teren. a to do znajomych, a to nad jezioro jeśli jest dość ciepło i nie wieje, lub spacerujemy sobie po okolicy. wczoraj leniwe popołudnie u Malczewskich, kilka godzin na kocu, jak na pikniku za starych dobrych lat dziecięcych, z owocami, herbatą i ciastem. tyle, że już z własnym przedszkolem na pokładzie ;) bardzo fajny czas. Tońka dotleniona zasnęła ze zmęczenia około dziewiętnastej, pod gruszą sobie leżąc. a ja delektowałam się w tym czasie spokojną czarną hańczą przed zachodem słońca.
w domu ostatnie dni pod znakiem przetworów, gdyż tak obrodziło w poziomki, że nie sposób przejść obojętnie obok czerwonego dywanu i z każdego wyjścia w teren wracamy z wiaderkiem dojrzałych aromatycznych owoców. w zamrażarce wylądowały pierogi, w słoiczkach konfitura, no oczywiście naleweczka się robi, co by w zimowe wieczory o słodyczy lata przypominała ;) poza tym zrobiłam jeszcze galaretkę na winie z truskawek i płatków róży i cukier różany.  tak więc sezon przetworowy uważam za otwarty... a dziś mi się marzą knedle z morelami i chyba się za nie zaraz zabiorę. w ogródku w tym roku też obrodziło, więc codziennie wcinamy bomby witaminowe pod postacią różnego rodzaju sałat i ziół, nawet Tońcia łapie się co jakiś czas na szpinakowy obiadek :) także kulinarnie mam szansę się ostatnio wykazywać, co sprawia mi nie lada radość. tymczasem lecę karmić swoje dziecię, które strasznie mi tu na kolanach zaczęło dokazywać

piątek, 10 czerwca 2011

minął kwiecień, maj, a teraz przyszedł słoneczny czerwiec wraz z kwitnącymi piwoniami, truskawkami, wiosennymi burzami...i lato się zbliża wielkimi krokami. normalnie o tej porze roku większość czasu spędzałabym na pichceniu jakiś pychot w kuchni ( bo są już warzywka w moim ogródku), przetwarzaniu truskawek na wszelkie możliwe sposoby  albo na spacerach z psem lub na lataniu z aparatem w poszukiwaniu wymarzonych kadrów -porannych mgieł, czerwonych zachodów słońca, motyli w końskich grzywach :) a tu klops, nie za wiele z tego udaje mi się w ciągu dnia zrobić. Tonia mimo swoich już prawie sześciu miesięcy pozostaje w dalszym ciągu na pierwszym planie. choć nie jest bóg wie jak absorbującym dzieckiem, to wymaga stałej atencji. zwłaszcza teraz, kiedy moja panna zaczyna raczkować. dziwny to czas, muszę przyznać, że tęskni mi się czasami za takim luzem sprzed posiadania dziecka, za spokojną niczym nie zaprzątnięta głową, za "wolnym czasem", którego teraz też mam pod dostatkiem, ale nabrał on jakiegoś innego wymiaru. teraz wolne znaczy, że jest czas na posadzenie tyłka przed kompem, albo wypicie herbaty w fotelu, podlanie kwiatów, zrobienie prania, zjedzenie kanapki ;) obok tamtych rzeczy, o których mi się teraz marzy, na drugiej szali wagi mam bezcenny uśmiech mojego dziecka, małe raczki chwytające mnie za nos i ciągające za warkocz, przebierające nerwowo stópki, guganie o piątej rano, pieluchy pełne "pachnących" zawartości, śpiewanie kołysanek,  uspokajanie i przytulanie małej rozdrażnionej dziewczynki, wspólne spacery i pokazywanie maluchowi świata- rzeczy o których marzyłam kiedyś...
myślę, że za chwile przyjdą jeszcze inne chwile, przeżycia, odczucia...wszystko z dnia na dzień się zmienia, dzionki płyną jeden za drugim, ale tak naprawdę dobrze, że jest dla kogo żyć, starać się, poświęcać...zresztą jakie tam poświęcenie, po prostu naturalna kolej rzeczy, coś się kończy, a coś zaczyna. czekam na kolejne małe cudy mojego dziecka, na to kiedy stanie już samo na nóżkach i chwyci  mnie za rękę, na wspólne przygody, zwiedzanie, naukę życia... a  na własne zachciewajki znajdzie się też pewnie czas i pora. tylko martwi mnie to, czy mi się jeszcze będzie chciało coś chcieć (tak tylko i wyłącznie dla siebie)...chyba muszę zrobić mały reset w głowie, przeszeregowanie, burzę mózgu... zapomnieć na chwilę, że jestem rodzicem, że powinnam się zachowywać jak dorosły i odpowiedzialny człowiek... i znowu zacząć marzyć, tak po dziecinnemu, myśleć o niebieskich migdałach, zaszaleć hehe łatwo powiedzieć, a Tośka właśnie wstała  i przywołała mnie płaczem do porządku dziennego, koniec gryzmolenia tych bzdur, mamo jestem głodna!!!!