poniedziałek, 15 lutego 2010

sporo działo się przez ostatnie kilka dni. przede wszystkim odwiedzili mnie rodzice, więc w weekend było rodzinnie, ciepło ale i aktywnie...szusowaliśmy na nartach, zaprzęgaliśmy czwórkę koni i jeździliśmy do lasu, a w niedzielę zrobiliśmy sobie dłuuugi spacer -troszkę po zamarzniętych Wigrach, a troszkę po puszczy. to był naprawdę fajnie i miło spędzony czas :) mam nadzieję, że te moje dwie ukochane osóbki troszkę choć odpoczęły od zgiełku miasta, codziennego natłoku pracy, że oczy nacieszyły widokami, bo przecież cudna zima jest w tym roku, cały świat pod wielką śniegową pierzyną, pomalowany na biało...
lubię takie dni, kiedy bez stresu mogę pogotować najbliższym jakieś pychoty, kiedy wieczorne godziny spędzamy sobie przy dobrym winku, albo naleweczkach, zajadając różne dobrotki, rozmawiając i śmiejąc się. przede wszystkim jednak dlatego, że jesteśmy razem! odkąd mieszkam poza domem rodzinnym, brakuje mi czasami takich zwykłych rozmów między najbliższymi, tylko o naszych sprawach, o naszych wspólnie spędzonych chwilach. czasami chce mi się być po prostu dzieckiem, bez świadomości swojej dorosłości , a jak się jest z rodzicami, to chcąc nie chcąc uczucie bycia "małą córeczką" jest ciągle odczuwalne. co, im jestem starsza, jest bardziej przyjemne :)
weekendowego świętowania (czytaj: obżarstwa) skutki odczułam dziś zakładając "normalne" nierozciągliwe jeansy... i nie powiem, że jestem z tego zadowolona...ale z drugiej strony jak pomyślę, ile przyjemności miałam wcinając polędwicę z dzika, pieczoną kaczkę, pierogi czy kartacze...albo tłustoczwartkowe domowe pączki...mniam...to wcale nie żałuję :) teraz dam chyba jednak odpocząć swojemu brzuchowi...trzeba przystopować z kolacyjkami i deserkami...a post to dobry na takie różne "ograniczenia" czas... wiem, że nie jestem sama w takich postanowieniach :) czas na duchową strawę! na realizowanie się w innych dziedzinach niż kulinarne!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz