środa, 27 października 2010

35 tydzień...
ja i moja mała dziewczynka w brzuszku





siedząc wieczorem w wannie, pomyślałam sobie, że niezłym już jestem hipopotamem :) i trzeba by było może to jakoś uwiecznić dla potomnych...na szczęście zdjęcia robiłam cyfrówką, na samowyzwalaczu, więc klisza nie pękła :) ot taka sobie zabawa wyszła z tej mojej autoportretowej sesji, a wieczór (choć samotny) zaliczam do pozytywnie spędzonych. mam tylko nadzieję, że sąsiedzi nie widzieli golasa z brzuchalem biegającego po domu, od punktu x do aparatu na statywie... swoją drogą, zadziwiające jest to, jak bardzo może się zmienić ciało kobiety, i fakt że dodatkowe kilogramy i rosnący brzuszek nawet cieszą, że mimo tego iż czasami jest ciężko, niewygodnie, coś pobolewa- myśl o małym bobiku, który niedługo się pojawi na świecie, łagodzi wszystko. kiedyś o ciąży myślałam jak o czymś niezbyt przyjemnym, że to zło konieczne-trzeba przeżyć , jeśli się chce mieć dzieci, dziś muszę powiedzieć, że myliłam się- jest to coś w sumie niesamowitego, uczucie nieporównywalne do żadnego innego- jak wewnątrz własnego ciała z dnia na dzień rozwija się inna istotka. to taki mały osobisty cud :)

piątek, 22 października 2010


no i piękna złota jesień przeszła do historii...po słonecznych dniach, przepięknych szadziach o poranku, krótkim okresie kiedy liście mieniły się ferią barw, nastał czas pluchy, błota i wiatru, który pozbawił drzewa jesiennej urokliwej szaty. jest ponuro i smutno...nosa się nie chce wychylać z domu. inna kwestią jest to, że już nie za bardzo mam siłę na długie spacery, mały bobik w brzuchu rośnie i wypycha się coraz bardziej do przodu. chyba zaczynam mieć już lekki stres przedporodowy :) krzątam się w domu, ale bez jakiegoś konkretnego planu, tu coś podłubię, tam poukładam, wywalam rzeczy z szaf, żeby potem w dokładnie taki sam sposób je tam zapakować...może to syndrom wicia gniazda, a może jakiś pokrętny sposób radzenia sobie podświadomie ze stresem...kto wie :) w każdym razie już bliżej niż dalej do końca ciąży, do czasu kiedy pojawi się na świecie mała kruszynka, która pewnie wywróci całe życie do góry nogami. w dalszym ciągu czekam na meble od stolarza, na jakieś przesyłki z internetowych zakupów i cały czas mam wrażenie, że tylu rzeczy jeszcze nie mam, nie załatwiłam, a czas biegnie i mam obawy czy zdążę. takie to moje w ostatnich tygodniach przemyśliwania, rozterki i małe stresiki. paradoksalnie,  im mniej czasu zostało, tym więcej rzeczy mam ochotę zrobić. nastroje w każdym razie nie najgorsze, samopoczucie też może być, nie licząc typowych dolegliwości ciążowych, a to skurcze pod żebrami, zgagi, lekko opuchnięte stopy...w każdym razie do przeżycia :) moja mała dziewczynka waży już ponad dwa kilo, a jeszcze troszkę czasu na rośnięcie przed nami...nie wiem czy się za parę tygodni w drzwiach zmieszczę z takim brzuszkiem pokaźnym :)
od kilku dni mam znowu ciśnienie na urządzanie pokoju dziecięcego. wirtualnie -niestety, bo mebli jeszcze nie ma, snuję sobie plany co gdzie i jak, w wyobraźni ustawiam przedmioty, maluję ściany. w międzyczasie wsiąkłam w bajkowy świat ilustracji dla dzieci. szczególnie lubię ilustratorów francuskich, nie mogę się opanować i spędzam godziny namiętnie gapiąc się na pastelowe obrazki elfów, na skrzydłach wyobraźni przenoszę się w odległe, zaczarowane światy - jak za dzieciaka :) i muszę powiedzieć, że sny mam po prostu cudne po takim wieczornym wertowaniu stronek autorskich, nie wiem czy w tym przypadku sprawdza się teza o wybujałych snach pod koniec ciąży, czy tak może jednak dzieje się za sprawą tych magicznych obrazków. w każdym razie jest to jakaś odskocznia, przeciwwaga do tego co za oknem...polecam na długie, jesienno-zimowe wieczory!