wtorek, 28 lipca 2009


Pod oknami wybujała dżungla kwiatów, a wszystko przez to mokre lato...
Pięknie jest, są 3 metrowe malwy, naparstnice, dzwonki niebieskie i liliowe, georginie, żółte mini słoneczniki, samo-siejące się co roku złotokwiaty, ostróżki...
Na hortensji ogrodowej i krzewiastej pojawiły się już kwiatowe baldachy, powojniki w tym roku bardzo poszły w górę, mają chyba milion kwiatów...
W donicach pelargonie angielskie, pnące, kampanule...









Dodaj obraz
Wczorajszy dzionek był fajowy...
wynikiem babskiej inicjatywy, połączenia sił, wspólnego zaangażowania 3 kobitek -powstało ok. 60 kartaczy, co, chciałam nadmienić, jest nie lada wyczynem!
spotkałyśmy się wczoraj około południa u "Państwa Malczewskich" w domku, w Budzie Ruskiej...było obieranie, tarcie chyba z 15kg ziemniaków (normalnie wystarczyłoby 7kg, ale młode były bardzo wodniste), zrobiłyśmy pyszny farsz, skwareczki, surówkę z młodej kapusty... słuchałyśmy fajnej muzyki, plotkowałyśmy, poruszałyśmy mniej lub bardziej poważne tematy, a przy tym śmiałyśmy się do rozpuku (przypomniały mi się czasy szkolne)... oczywiście upierniczyłyśmy pół chałupy, nie mówiąc o zalaniu podłogi, innych stratach, bo jakoś wyjątkowo często coś z rąk leciało... ale w przyjemnej, wyluzowanej atmosferze udało nam się "popełnić" całkiem dobre kluchy! :)
potem zjechał się cały dom ludzi i wszyscy żeśmy się zajadali, a każdy zjadł tyle, na ile miał sił, a taką ilością to i pól wsi by obdzielił...
było też coś na deser: pyszny jabłecznik na kruchym, maślanym spodzie, z kruszonką i aromatyczna kawka z tygielka :)

jakoś nigdy nie miałam chęci ani odwagi za kartacze się brać, a jak się okazało, nie takie licho straszne jak go malują!

dzionek zaliczam do udanych i pożytecznie spożytkowanych :)

a dzisiaj słonko pięknie przygrzewa, powinnam zabrać się za robotę, ale może zamiast tego pójdziemy sobie z Licho nad jeziorko...w końcu co się odwlecze to nie uciecze ;) ...jasne...ech

poniedziałek, 27 lipca 2009


Sezon przetworowy rozpoczęty!
dziś:
WIŚNIE Z MIGDAŁAMI
Z LEKKĄ NUTKĄ RUMOWO-KARDAMONOWĄ


niedziela, 26 lipca 2009

Muszę rozprawić się w końcu z moimi wszystkimi grafikami, na sekretarzyku leży już cała kupka nieoprawionych obrazków, a ja dalej gromadzę nowe...mam w kółko tą samą wymówkę, odkąd się przeprowadziłam, że jeszcze może coś pozmieniam we wnętrzu, że szkoda ścian, że ten układ, styl czy kolor może się jeszcze zmieni...bzdura! trzeba zacząć działać :)
zacznę od tych najnowszych, którymi nie zdążyłam się nacieszyć i które mi się jeszcze nie opatrzyły... przecudne, wyszperane, cudem upolowane kilka dni temu- trzy graficzki z motylami...oczywiście nie mam jeszcze na nie miejsca, są za ładne żeby wisiały gdzieś w kątku, a większość "reprezentacyjnych" ścian już jest zajęta, w związku z tym szykuje się pewnie przemeblowanie...
tymczasem oto i moje bajeczne motyle :)




sobota, 25 lipca 2009

Krótka impresja na temat wycieczki rowerowej
czyli nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło
= przepyszny truskawkowy smoothie!

weekend spędzam sama w domu, Bartek wyjechał, zostałam na wsi bez samochodu...w ruch poszedł więc dawno zapomniany tzw. po tubylczemu rowerzyk/roweryk...co by było zabawniej dokręciłam sobie do niego sprzęt do jazdy z psem, czyli sprężynkę przeciwdziałającą szarpnięciom i wybraliśmy się z Licho na dziewiczą wyprawę w okolicę...
niestety, próby przyczepienia posokowca do roweru zakończyły się fiaskiem/siniakami na moich łydkach/ogólnym zniechęceniem obydwu stron..co najgorsze, powrót do domu z powodu niemożności zapanowania nad psem odbył się nie asfaltem, ale drogą przez chaszcze, zielska sięgające czubka mojej głowy,błota, góry i doliny, wertepy jakieś, pastwiska z krowami, bykami, końmi, a co za tym idzie chmarą robactwa, która radośnie kąsając raz po raz jakieś miejsce na moim ciele, dotrzymała nam towarzystwa aż do domu...
historia ta byłaby tragiczną gdyby nie jedna rzecz, a mianowicie: gdzieś pomiędzy tymi wertepami którymi wracaliśmy, ku mojemu zdziwieniu wjechaliśmy na poletko, chyba ostatnich z ostatnich już w tym roku, truskawek...łapki w ruch i hop do kaptura w bluzie! a w domku mikserowe czary mary i...
siedzę sobie teraz wygodnie, popijam mojego wielkiego truskawkowego drinka, upajam się jego smakiem, smakiem lata, w malwach pod oknem cyka świerszcz, słonko zachodzi na czerwono-jutro będzie pogoda, jest pięknie...
i prawie już zapomniałam o tej feralnej wycieczce, na której umęczyłam się jak na siłowni...tylko cholera wszystko mnie swędzi od tych ugryzień!






niedziela, 19 lipca 2009

Uff...nareszcie chwila ochłody, na podwórku przewala się właśnie front, wieje orzeźwiający wiaterek...cały weekend było parno i gorąco. Motywem przewodnim tych dwóch dni było nicnierobienie/lenistwo, główną rolę zaś zagrał Citrullus lanatus czyli ARBUZ. Straszną miałam na niego chętkę! wynik: ponad 10 kg arbuza pochłonięte przez dwa dni :) prosty i nieskomplikowany w przyrządzaniu owoc, ale wystarczy popuścić wodze fantazji i zamieni się w wytworny, smakowity letni posiłek...mniam!



menu arbuzowego przepysznego weekendu:

ARBUZ, ser feta, świeża bazylia, świeżo zmielony pieprz

ARBUZ, wino musujące

ARBUZ, rukola, ser ricota, prażone orzechy

ARBUZ, świeża mięta

ARBUZ, cieniutko pokrojona szynka parmeńska

ARBUZ, lody śmietankowe, ocet balsamiczny malinowy/figowy

ARBUZowy chłodnik, owoce letnie jagody/maliny/poziomki/truskawki, kluseczki zaciereczki domowe

czwartek, 16 lipca 2009

A dziś żółte szaleństwo, TAGLIATELLE CON FUNGI, czyli makaron z kurkami!
Smakuje najlepiej z własnoręcznie uzbieranymi grzybami, w tym tygodniu w moich stronach obrodziło w żółciutkie :)

pasta/ makaron:
400g mąki pszennej, 2łyżeczki soli, 4 jajka-roztrzepane, 3 łyżki oliwy z oliwek (zagnieść ciasto z podanych składników, gdy wszystko dobrze się połączy wyjąć z miski i ugniatać przez ok 5 min. schłodzić w lodówce, rozwałkować cienko i pociąć na 1.5 cm paski, zagotować wodę z łyżką oliwy, wrzucić makaron na ok 2-3 min)

suggo/sos:
kurki, średnia cebula, szynka prosciutto, słodka śmietana, natka pietruszki do posypania, sól, pieprz (cebulkę i szynkę podsmażamy, zalewamy śmietaną, dodajemy grzyby, wszystko razem dusimy ok 40minut, doprawiamy, przyozdabiamy)




Przyzwyczaiłam się do natłoku zajęć warsztatowych, jakoś tak inaczej teraz płyną dni- powrót do rzeczywistości, codzienności...troszkę czas znowu przelewa się przez palce, nadrabiam zajęcia odłożone na półkę przez te 10 dni. Wczoraj oddałam się szaleństwu kulinarnemu, upiekłam imbirowe muffiny, które podałam z pieczonymi gruszkami z sosem cytrynowo-pieprzowym i gałką lodów...mniami, pychotki :) Rozpoczęłam też sezon bobowy, bo przecież to grzech nie jeść go jeszcze, gdy lato w pełni :)



najbardziej lubię bób ugotowany z pietruszką, solą i polany masełkiem...
ale można też przyrządzić go z bułką tartą, albo oliwką i czosnkiem...można jeść z łupinkami lub bez, jak kto lubi :) dwa w jednym: pysznie i zdrowo...

poniedziałek, 13 lipca 2009

No i po warsztatach...szybko minęło te 10 dni, stanowczo za szybko! Muszę przyznać, że już dawno nie musiałam przyswajać takiej ilości wiedzy. Mam nadzieję, że jakoś mi to się poukłada w głowie, że technika przełoży się wkrótce na jakość moich zdjątek :) Poza tym było cudnie, pogoda piękna, uczestnicy warsztatów bardzo fajni, więc czas upływał w przyjemnej atmosferze. Wykłady, wyjścia w teren, piękne popołudnie z miodowym swiatłem w klasztorze wigierskim, spływ kajakowy Czarną Hańczą, przeglądy i selekcja zdjęć, a na koniec wystawa po warsztatowa w Chlewogalerii... Światłocień, malowanie światłem, forma, kompozycja, barwa, nasycenie, walor, przysłony, migawki, makro, faktury, sztuka.....FOTOGRAFIA
















piątek, 3 lipca 2009

pięknie jest...
zaczęłam właśnie warsztaty fotograficzne, mam zamiar zgłębić tajniki tej sztuki, poprzeć wiedzą swoje intuicyjne pstrykanie :) jak na razie jakoś sobie radzę z łączeniem funkcji uczestnika warsztatów i gosposio-wyprowadzacza psiego...niestety jestem sama w domku, Bartek jest na zawodach zaprzęgowych, więc to troszkę komplikuje sprawę. no ale...jakoś to będzie, mam nadzieję. całe szczęście, że nie było dziś mgieł, bo czekałaby mnie pobudka o 4 rano :) choć może też i szkoda, mogłyby wyjść fajne foty. Lichot biedak nie wie o co chodzi, patrzy na mnie podejrzanie ze swojego koszyczka, pewnie myśli sobie, że znowu go zostawię i pojadę gdzieś :( szkoda mi go strasznie, no ale takie psie życie, na szczęście to 3 dni, a potem będzie już Bartek...
mam nadzieję, że wrzucę tu niedługo jakąś fajną fotkę, tymczasem biegnę na "fotografię, przyrodę i czary w Budzie Ruskiej" :)