środa, 24 lutego 2010

dziś takie cuda na spacerze podziwiałam
lodowe układanki, jak w kalejdoskopie...
co kałuża to inne dzieło sztuki ;)


jak chłopa w domu nie ma kilka dni, to gotować mi się za bardzo nie chce, poza tym obiad w samotności jakoś nie smakuje tak dobrze...ale jest jedna rzecz, którą mogę jeść z apetytem, bez względu na okoliczności i nawet wtedy, kiedy nic innego w siebie nie wmuszę -omlet! dziś właśnie zrobiłam sobie taką przyjemność, z serii -Karolcia sama w domu :)

niedziela, 21 lutego 2010

taka sobie śmieszna niedziela...
ponieważ w trakcie porannego wyjścia z psem poczułam tchnienie wiosny w postaci mocno operującego słonka, na wariata zaczęłam snuć plany o obiedzie w plenerze, pieczonych ziemniakach i takich tam. zadzwoniłam do Pani M. z zapytaniem o przygotowanie czegoś takiego ekstra wspólnie, czy może maja chęć...w odpowiedzi usłyszałam, że owszem "przyjmujemy zaproszenie, będziemy ok. 15 u was" załączył mi się w głowie ???, ale nie dano mi czasu na ripostę ;P i tak to wmanewrowałam się sama w obiadek proszony mimo woli, hehe. plany o plenerze runęły w gruzach, wiosna wydała się jeszcze bardzo odległa, a do tego lodówka po otwarciu świeciła pustkami...no masakra...
na szczęście było jeszcze troszkę czasu do pory obiadowej, zdążyłam z pomocą bartka zrobić niezbędne zakupy i choć częściowo zaspokoić swoje pragnienie pobycia na podwórku, spacerkiem do profesora S. przy okazji spędzając dość miło przedpołudnie przy herbatce, opowieściach o sztuce, koniach, no i oczywiście oglądaniu młodzieży arabskiej...
pomysł na obiad był dość spontaniczny, coś suchego z szafki + zakupione dodatki= lasagne ze szpinakiem, ot co przyszło mi do głowy i to też zrobiłam...wyszła pyszna, z chrupiącą przypieczoną serową skorupką na wierzchu, chyba wszystkim smakowała, bo opróżniliśmy wspólnymi siłami całą blaszkę ;) więc brzuszki były pełne, a humory dopisywały...do wieczorka przesiedzieliśmy razem, a to grając w scrabble, a to w jengę, chichocząc , opowiadając jakieś bzdety, generalnie bardzo dobrze się bawiąc...i tak to właśnie moja obiadowa wtopa zamieniła się w fajowe, leniwe, swawolne niedzielne popołudnie :) a na ogniska, obiadki na łonie natury, wylegiwanie się na trawie, gapienie na rzekę, przyjdzie mam nadzieję jeszcze odpowiednia pora.....
Na podwórku dodatnie temperatury, w kuchni też zachciało mi się wiosny...właściwie myślami wybiegłam nawet do lata, do wakacji w Rzymie, do pysznego włoskiego jedzonka...po zimowej erze mięsożerców, nastał czas na proste, lekkie i szybkie dania. za oknem śnieg i błoto, czerń i biel, przynajmniej na talerzu się troszkę ożywiło :)


serowe gnocchi
polane masłem z oliwą truflową i czosnkiem
posypane zieloną pietruszką i parmezanem
doprawione świeżo startą gałką muszkatołową
ciasto na kluseczki:
0.5 kg sera białego (mokrego) zmielonego
1.5 szklanki mąki
1 jajko
szklanka startego parmezanu
łyżeczka soli

pappardelle
z suggo z pomidorów, czosnku, oregano
wymieszane z rukolą i parmezanem
doprawione grubo mielonym pieprzem
ciasto na makaron:
150 gr mąki
3 żółtka z dużych jajek
lub 2 całe małe jajka
(na dwie osoby)

takie zrobione własnoręcznie makarony czy kluseczki są o niebo lepsze niż te gotowe, sklepowe...a do tego ile frajdy i satysfakcji daje "samowytwarzanie" :) no i sprawa jest banalnie prosta...z podanych produktów trzeba tylko zagnieść ciasto i porządnie je wyrobić, fakt, zajmuje to troszkę czasu ale doznania kulinarne...ech...niebo w gębie...kto spróbuje, temu przypomną się czasy babcinych obiadków :) a dodatki to tylko kwestia fantazji ...dziś pomidory, oliwka, innym razem ser pleśniowy, czy szynka, albo bułka tarta z masłem i prażone orzechy ;P uwielbiam takie gotowanie...

środa, 17 lutego 2010

koniec karnawału
Popielec-czas odnowy i nawrócenia
4o dni do Wielkanocy
zbliża się wiosna...


dość już chyba mam tego śniegu, monotonii mono-koloru. choć nie było już dawno tak pięknej zimy, to zdążyłam nasycić oczy białymi landszaftami. tęskni mi się do wiosny, do tych pierwszych promyków słońca, budzących do życia przyrodę, cały świat...czekam na pierwiosnki, zawilce, przebiśniegi, na bazie, na pierwszą nieśmiało przebijającą się zieloną trawę, na klekot bocianów w gniazdach i na krzyki żurawi dobiegające znad łąk...
konie zaczęły gubić zimową sierść, ptaki jakoś tak radośniej ćwierkają, dzień zrobił się już dłuższy...to chyba oznaki zbliżającej się wiosny, choć za oknem leżą jeszcze ogromne zaspy śniegu. martwi mnie tylko fakt nadejścia gigantycznych roztopów, z pewnością będziemy mieli błoto po kolana, czarna hańcza rozleje się po okolicznych łąkach, a drogi zrobią się nieprzejezdne. ech, niestety takie są uroki przedwiośnia na wsi...
póki co zaklinam sobie wiosnę w domu, powkładałam cebulki hiacyntów, tulipanów i innych wiosennych kwiatów do uprawy hydroponicznej, wytrzepałam na śniegu dywany, żeby odzyskały troszkę barwy, zamówiłam kolorowe poduszki na kanapę do salonu, no i mam chęć pomalować albo wytapetować gabinet na jakiś kolor. na blogu też mała rewaloryzacja ...było jakoś tak smutno, szaro...czas na zmiany...przygotowuję się przecież na nadejście wiosny, na odrodzenie...a poza tym variatio delectat - odmiana sprawia przyjemność :) zaszalałam więc w corelu, zgłębiłam dość niejasne szyfry kodu html i jest...new look, miało być sielankowo i wiosennie, mam nadzieję że mi się udało ;)

poniedziałek, 15 lutego 2010

sporo działo się przez ostatnie kilka dni. przede wszystkim odwiedzili mnie rodzice, więc w weekend było rodzinnie, ciepło ale i aktywnie...szusowaliśmy na nartach, zaprzęgaliśmy czwórkę koni i jeździliśmy do lasu, a w niedzielę zrobiliśmy sobie dłuuugi spacer -troszkę po zamarzniętych Wigrach, a troszkę po puszczy. to był naprawdę fajnie i miło spędzony czas :) mam nadzieję, że te moje dwie ukochane osóbki troszkę choć odpoczęły od zgiełku miasta, codziennego natłoku pracy, że oczy nacieszyły widokami, bo przecież cudna zima jest w tym roku, cały świat pod wielką śniegową pierzyną, pomalowany na biało...
lubię takie dni, kiedy bez stresu mogę pogotować najbliższym jakieś pychoty, kiedy wieczorne godziny spędzamy sobie przy dobrym winku, albo naleweczkach, zajadając różne dobrotki, rozmawiając i śmiejąc się. przede wszystkim jednak dlatego, że jesteśmy razem! odkąd mieszkam poza domem rodzinnym, brakuje mi czasami takich zwykłych rozmów między najbliższymi, tylko o naszych sprawach, o naszych wspólnie spędzonych chwilach. czasami chce mi się być po prostu dzieckiem, bez świadomości swojej dorosłości , a jak się jest z rodzicami, to chcąc nie chcąc uczucie bycia "małą córeczką" jest ciągle odczuwalne. co, im jestem starsza, jest bardziej przyjemne :)
weekendowego świętowania (czytaj: obżarstwa) skutki odczułam dziś zakładając "normalne" nierozciągliwe jeansy... i nie powiem, że jestem z tego zadowolona...ale z drugiej strony jak pomyślę, ile przyjemności miałam wcinając polędwicę z dzika, pieczoną kaczkę, pierogi czy kartacze...albo tłustoczwartkowe domowe pączki...mniam...to wcale nie żałuję :) teraz dam chyba jednak odpocząć swojemu brzuchowi...trzeba przystopować z kolacyjkami i deserkami...a post to dobry na takie różne "ograniczenia" czas... wiem, że nie jestem sama w takich postanowieniach :) czas na duchową strawę! na realizowanie się w innych dziedzinach niż kulinarne!

środa, 10 lutego 2010

na smutki, żale, dąsy i niedole
muzyka i ciastoterapia
czasami pomaga...!


nowa płyta Sade "soldier of love"+ tarta z wiśniami na migdałowym spodzie z przyrumienioną kruszonką...a creme de la creme wśród moich duetów ostatniego czasu...
muzyka koi zmysły, a pyszny smaczek rozpływa się w ustach i brzuszku -subtelne i wykwintne połączenie :) do mnie to trafia!

poniedziałek, 8 lutego 2010

rozwiane nadzieje
dziwne to uczucie jak się człowiek na coś nastawi i myśli sobie, jak jego życie się zmieni...oczekuje wybuchu supernowej, a tu wszystko wciąga czarna dziura...ech...tak właśnie się teraz czuję, choć wcześniej już wiedziałam, że na dwoje babka wróżyła, że nie ma w takim przypadku nigdy pewności, że ktoś mój projekt oceni dobrze. no ale tak się tylko mówi, że e tam, jakoś przeżyjesz, będzie co ma być, a tu klops i wcale jakoś mi nie do śmiechu...bartek mówi, po co ci unia i jej kasa, przecież ty masz to co najważniejsze w sobie, pomysł na życie, zdolna jesteś i masz do tego dryg...tylko chęci, wiary, odwagi i samozaparcia troszkę dzieciaku! a ja zamiast kopnąć unię w dupę, martwię się...i sił jakoś jeszcze mniej do działania, i choć w głowie coś krzyczy: bierz się do roboty, babo! nie użalaj się nad sobą, bo nie masz powodu i nie masz nad czym...! to jakiś marazm mnie ogarnia. układam sobie plan na następne dni, z czego robię jakąś naprawdę niezbędną małą część, a potem odpuszczam, pozwalam żeby czas przez palce przepływał sobie jak chce... do bani z taką robotą, a właśnie...idę zaraz do bani, może te moje smęty wypocą się jakoś z organizmu...umysł i ciałko się odprężą, chyba potrzebuję odrobiny relaksu...

wtorek, 2 lutego 2010

luty, wtorek, podwieczorek...


Po obiadku dostajemy telefon, ok 18 zjawią się u nas goście...
szafka "ostatnia deska ratunku" z czymkolwiek do herbaty-pusta...
trzeba coś zagnieść, najlepiej szybkiego, prostego i z tego co pod ręką... a miałam taką chęć na chałkę i kakao na podwieczorko-kolację (niestety, drożdżówka wymaga czasu)
więc stawiam na najprostszy na świecie kruchy placek z czymś na wierzchu...powidła odpadają, bo cały zeszły tydzień się nimi objadaliśmy, do orzechów nie mam kajmaku, owoców typu jabłka -brak, ale...są mrożonki... wyciągam paczuszkę czarnych kuleczek, słodkie wspomnienie lata, jagody... tylko z czym to połączyć..bita śmietana? nie mam śmietany...ale na półce leży sobie mój must have lodówkowy, serek mascarpone. no i mam komplet ;) uratowani! ciasteczkowe potwory będą miały swój podwieczorek :)

kruchy placek z jagodami pod pierzynką z mascarpone

ciasto (na blaszkę wielkości tarty):
  • dwie szklanki mąki
  • dwa żółtka
  • pół szklanki cukru pudru+ torebeczka waniliowego
  • 150 g MR masła roślinnego
na wierzch:
  • jagody
  • 1 serek mascarpone
  • 4 żółtka
  • pół szklanki cukru pudru
ciasto zagniatamy dość szybko i wkładamy do lodówki żeby się schłodziło
następnie wykładamy na blaszkę posmarowaną tłuszczem, nakłuwamy widelcem
pieczemy ok. 15 minut na złoto (temp. ok 180*)
wyjmujemy, wysypujemy na wierzch jagody
całość zalewamy zmiksowanym z koglem moglem serkiem mascarpone
pieczemy kolejne 20 minut, aż masa się zarumieni

Ciacho jest pysznie pyszne :) zwłaszcza na ciepło... do tego szklanka mleka, albo aromatyczna kawka. A przez cały wieczór zapewniony fioletowy uśmiech :) No i lato jakby bliżej ...