piątek, 1 kwietnia 2011

oj długo mnie tutaj nie było....
nie żeby moja córcia aż tak się dawała we znaki, ale muszę przyznać, że czasu na tego rodzaju różne pierdoły brakuje...a wszelkie wolne chwile wykorzystywane są na doczesne potrzeby, tj. gotowanie, pranie i ewentualne dosypianie :) poza tym jak już człowiek sobie odpuści na jakiś czas pisanie, to trzeba się jakoś na nowo w to wciągnąć. leń jakiś we mnie chyba wstąpił :) no ale jakby nie było znowu coś piszę...piszę, bo wiosnę mam w głowie i za oknem też. w końcu po tej długiej zimie nastały cieplejsze dni. muszę przyznać, że ze zniecierpliwieniem czekałam na pierwsze oznaki wiosny. no i pojawiły się :) najpierw klucze kormoranów na niebie, potem z daleka, znad łąk Czarnej Hańczy słyszany żurawi klangor, wraz z pierwszym ciepłym dniem śpiew skowronków, za oknem wesołe główki krokusów, ale jest już też pierwszy bocian :) cudnie, aż chce się żyć...
fajnie się to wszystko złożyło, nowa pora roku i Tonia też taka odmieniona po 3 miesiącu. za oknem śpiewy ptaków i słonko, a w domu rozgadana i uśmiechnięta córcia :) tak jak niesamowite jest obserwowanie budzącej się do życia po zimowym letargu przyrody, tak chyba teraz jeszcze bardziej cieszy mnie patrzenie na rozwijające się własne dziecko. z dnia na dzień  zauważam jakieś nowe zachowania mojego małego Tosiaka, a to złożenie rączek razem, pierwsze głośne śmianie się, chwytanie zabawek, zabawa własnymi stópkami, niesamowicie "mądre guganie"- takie już całozdaniowe  :) z bezbronnego małego berbecia, zrobił się już reagujący na otoczenie człowieczek. niesamowite to wszystko jest ;) na początku marca minął  rok od kiedy Tonia stała się maciupkim jak ziarenko maku istnieniem. pamiętam jak co tydzień oglądałam w książce kolejne obrazki dzielącej się komórki i myślałam kiedy "to" w końcu pojawi się na świecie. już ponad 365 dni za nami...jak ten czas leci, a Antonia wkrótce skończy 4 miesiące odkąd pojawiła się "namacalnie" na świecie ;)
w tym roku więc cieszy mnie ta wiosna bardziej niż kiedykolwiek przedtem! cudnie jest zapakować Tośkę w chustę, przytulic ją mocno do serduszka, zabrać Lichota i tak razem sobie spacerować po wigierskich polach i lasach. oddychać rześkim marcowo/ kwietniowym powietrzem, łapać promyki słońca, czuć jakiś taki wewnętrzny spokój i spełnienie, radować się kolejnym wspólnym jeszcze piękniejszym dniem wiosny...

1 komentarz:

  1. Fakt, nie było Cie na blogu sto lat. Fajnie że wiosna za oknem splotła się z takim fajnym małym coraz bardziej kumatym istnieniem!

    OdpowiedzUsuń