wtorek, 3 listopada 2009


Wszystkich Świętych i Zaduszki
Kilka ostatnich dni minęło bardzo spokojnie, bez większych emocji...było melancholijnie, zaduszkowo. w tym roku odwiedziłam dziadków i pradziadków zaklikowskich, ale wcześniej -przy okazji wyjazdu w Bieszczady. Od czasu śmierci dziadka Józia, obchodzenie tego święta nie jest już takie jak kiedyś...nie "wyjeżdżamy na groby" rodzinnie, nie ma już wyprawy Ciechanowiec-Zaklików-Sobieszyn
... z tym świętem kojarzą mi się dziadkowe ruskie pierogi, aromatyczna mieszanka herbat, zapach mieszkania w osmolicach, starego domu w zaklikowie, zmarznięte nogi po kilku godzinach spędzonych na cmentarzu, niekończące się opowieści o minionych latach, prawienie morałów i rady na przyszłość...dziś tego wszystkiego tak bardzo brakuje...
...brakuje chwil spędzonych z tymi którzy odeszli... z dziadkiem Józkiem, pradziadkiem Tadeuszem, ukochaną prababcią Tonią i Stasią...
...ot taki to chyba czas na wspominki...listopad...

Dziś dzień Św.Huberta
zaczął się czas biegów myśliwskich, ganiania za lisią kitą...
(ja właśnie już swojego lisa złapałam ;( w niewyjaśnionych okolicznościach rudy z wąwozu przy padokach dokonał żywota tuż przed swoją norą, wczoraj rankiem Licho go znalazł, lekko zamarzniętego, w pozie świadczącej raczej o jakimś nagłym zejściu...dwa lata sobie bidok u nas mieszkał, aż coś go dopadło... )

...czas biesiadowania przy ognisku
na kuchni już trzeci dzień pyrka na wolnym ogienku bigos myśliwski, prawdziwie taki leśny, jakoś chętkę miałam straszną na niego. Ugotowany z kwaśnej kapusty z odrobiną słodkiej, na żebrach dziczych, goloneczce i wędzonym boczku, z grzybami, śliwkami wędzonymi, jałowcem, kminkiem..... wyszedł bardzo ciemny, aromatyczny, przepyszny, mniam!

Tak poza tym to czekam na dynie, Bartek jest u Mazurka...tak przy okazji tego wyjazdu ale i nie tylko, nakręciłam się na piękną długouchą suczkę posokowczą, od arigialli, bardzo chciałam i chcę zresztą nadal drugiego psa do Lichota...ale po dłuższych rozmowach, dałam się przekonać, że to nie jest najlepszy moment...że pies następny owszem, ale może jak już na swoim będziemy, jak się wyklaruje sytuacja rodzinna....strasznie mi szkoda, została akurat TA suczka z miotu, która mi się bardzo podobała od początku...buuuu, a już sobie uknułam plan przywiezienia jej do nas, o ile nadawalibyśmy się na nowych właścicieli oczywiście, przy okazji wizyty na Śląsku...a tu klops...a no czasami i tak bywa, choć wszystko tak się fajnie składa, to trzeba odpuścić...póki co jestem bardzo niepocieszona... :(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz