no i przyszło lato...
jutro pierwszy dzień lipca
dni płyną jak szalone, czas odliczany między karmieniami, snem a zabawą mojej małej dziewczynki. to już siódmy miesiąc Toni ;) ostatnio przedpołudnia spędzamy na zabawach w domu, a w późniejszych godzinach wyruszamy w teren. a to do znajomych, a to nad jezioro jeśli jest dość ciepło i nie wieje, lub spacerujemy sobie po okolicy. wczoraj leniwe popołudnie u Malczewskich, kilka godzin na kocu, jak na pikniku za starych dobrych lat dziecięcych, z owocami, herbatą i ciastem. tyle, że już z własnym przedszkolem na pokładzie ;) bardzo fajny czas. Tońka dotleniona zasnęła ze zmęczenia około dziewiętnastej, pod gruszą sobie leżąc. a ja delektowałam się w tym czasie spokojną czarną hańczą przed zachodem słońca.
w domu ostatnie dni pod znakiem przetworów, gdyż tak obrodziło w poziomki, że nie sposób przejść obojętnie obok czerwonego dywanu i z każdego wyjścia w teren wracamy z wiaderkiem dojrzałych aromatycznych owoców. w zamrażarce wylądowały pierogi, w słoiczkach konfitura, no oczywiście naleweczka się robi, co by w zimowe wieczory o słodyczy lata przypominała ;) poza tym zrobiłam jeszcze galaretkę na winie z truskawek i płatków róży i cukier różany. tak więc sezon przetworowy uważam za otwarty... a dziś mi się marzą knedle z morelami i chyba się za nie zaraz zabiorę. w ogródku w tym roku też obrodziło, więc codziennie wcinamy bomby witaminowe pod postacią różnego rodzaju sałat i ziół, nawet Tońcia łapie się co jakiś czas na szpinakowy obiadek :) także kulinarnie mam szansę się ostatnio wykazywać, co sprawia mi nie lada radość. tymczasem lecę karmić swoje dziecię, które strasznie mi tu na kolanach zaczęło dokazywać
czwartek, 30 czerwca 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz