sobota, 25 lipca 2009

Krótka impresja na temat wycieczki rowerowej
czyli nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło
= przepyszny truskawkowy smoothie!

weekend spędzam sama w domu, Bartek wyjechał, zostałam na wsi bez samochodu...w ruch poszedł więc dawno zapomniany tzw. po tubylczemu rowerzyk/roweryk...co by było zabawniej dokręciłam sobie do niego sprzęt do jazdy z psem, czyli sprężynkę przeciwdziałającą szarpnięciom i wybraliśmy się z Licho na dziewiczą wyprawę w okolicę...
niestety, próby przyczepienia posokowca do roweru zakończyły się fiaskiem/siniakami na moich łydkach/ogólnym zniechęceniem obydwu stron..co najgorsze, powrót do domu z powodu niemożności zapanowania nad psem odbył się nie asfaltem, ale drogą przez chaszcze, zielska sięgające czubka mojej głowy,błota, góry i doliny, wertepy jakieś, pastwiska z krowami, bykami, końmi, a co za tym idzie chmarą robactwa, która radośnie kąsając raz po raz jakieś miejsce na moim ciele, dotrzymała nam towarzystwa aż do domu...
historia ta byłaby tragiczną gdyby nie jedna rzecz, a mianowicie: gdzieś pomiędzy tymi wertepami którymi wracaliśmy, ku mojemu zdziwieniu wjechaliśmy na poletko, chyba ostatnich z ostatnich już w tym roku, truskawek...łapki w ruch i hop do kaptura w bluzie! a w domku mikserowe czary mary i...
siedzę sobie teraz wygodnie, popijam mojego wielkiego truskawkowego drinka, upajam się jego smakiem, smakiem lata, w malwach pod oknem cyka świerszcz, słonko zachodzi na czerwono-jutro będzie pogoda, jest pięknie...
i prawie już zapomniałam o tej feralnej wycieczce, na której umęczyłam się jak na siłowni...tylko cholera wszystko mnie swędzi od tych ugryzień!






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz