czwartek, 28 stycznia 2010

zawieje i zamiecie
po siarczystych mrozach (wczoraj -35 w nocy i -24 w dzień) dla odmiany przyszedł czas na opady śniegu oraz wiatr...mikołajewski "sztab kryzysowy" stwierdził, iż może być ciężko z dojazdem gdziekolwiek, więc trzeba zrobić zapasy, póki jeszcze przez zaspy przejeżdża terenowy pick up. rano zebraliśmy zamówienia na zakupy i odbębniliśmy z Bartkiem służbowo-społeczno-pomocowy wyjazd do Suwałk. superowa jest taka zima... jeśli w razie czego jest w pobliżu ktoś kto będzie chciał pomóc. ludzie z sąsiedztwa, chyba z tego mrozu, stali się też jacyś tacy bardziej otwarci, mili...fajnie, że są chęci na wspólne spędzanie czasu. ostatnio jeździmy razem na narty, chodzimy na banię ruską, w sobotę szykuje się jakieś małe przyjęcie, okazja do skosztowania naleweczek...może zabiorę się za pączki...ale jeszcze nie mam za dużego ciśnienia na taką robotkę :)
od niedzieli piekę namiętnie i prawie codziennie placek z wiśniami, na migdałowym kruchym spodzie. zużywam zimowe zapasy konfiturowe, a słoiczków robi się coraz mniej... bartoszkowi tak posmakowało, że nie daje mi teraz spokoju, i na każde wyjście musowo zabieramy ze sobą dymiącą blaszkę :) wczoraj spędziliśmy miły wieczorek, który właściwie zamienił się w nockę u Malczewskich. chłopaki wypili coś na rozgrzewkę, zajadaliśmy się różnymi pychotami i jak to w zimowe wieczory przy piecu, zaczęły kiełkować ciekawe pomysły, odważne plany... w międzyczasie dorzucaliśmy do ognia, posypywaliśmy płytę suszoną lawendą i eukaliptusem...było ciepło, bardzo wesoło i aromatycznie :)
ech, zima na wsi jest fajna...biało, śnieg skrzypi pod nogami, z kominów leci dymek, ludzie się grzeją przy piecach, niektórzy przy gorzałce, a w miłym towarzystwie wieczory nie są takie długie i nudne...
w mieście życie toczy się jakoś zupełnie inaczej, ludzie brną po pracy przez zasyfione chodniki, każdy marzy jedynie o chwili spokoju, a nie o towarzystwie, jedyną wieczorną rozrywką są wiadomości w TV, albo jakiś durnowaty serial...dzień jak co dzień, byle do weekendu...masakra i tak życie upływa. nie chciałabym z powrotem do tego wracać...dlatego cały czas marzy mi się własny dom na wsi i możliwość utrzymania się z pracy na "swoim podwórku"... gdyby dało się tak to wszystko ładnie poukładać...byłoby pięknie :) bo póki co człowiek na tej wsi jest bo jest, i cudnie jest, nie mogę powiedzieć, że nie... ale brakuje jeszcze mocnych korzeni, bo byle wiaterek może powiać i przenieść człowieka zupełnie gdzie indziej...
no ale jestem tu i teraz, zimnica jak cholera i zawiewa śniegiem...piec mi się marzy i kominek!!!


póki co, zakupiłam dziś ubranko fajowskie na termoforek, dalekie jest to od wizji własnego pieca, ale zawsze to jakieś dodatkowe ciepełko :)

1 komentarz:

  1. Przez Ciebie zachciało mi się dziś ciasta z konfiturą jakąś... A jest już 20 i nici z tego. Pozostało obejść się smakiem. Lubię Cię czytać, w głowie kołaczą podobne myśli. Zatem kochana - oby spełniły się marzenia!

    OdpowiedzUsuń